Cukier, horror i ojczyzna #8

Naukowy kontekst propagandy „Cukier krzepi”

Kończę dziś cykl postów o kampanii propagandy cukru lat 20-30 XX wieku, która doprowadziła do zmiany percepcji i zwyczajów spożycia cukru w Polsce. Kampanii, która namieszała ludziom w głowach i przyczyniła się do wielopokoleniowego przejadania. Dziś kilka refleksji o naukowym kontekście tamtej propagandy.

By udowodnić tezę o dobroczynnym działaniu cukru na zdrowie, Melchior Wańkowicz posługiwał się narracją ówczesnych nauk o żywieniu: wymieniano informację o kaloryczności cukru, podkreślano jako absolutny atut jego łatwą przyswajalność. Działo się to wszystko w erze raczkowania nauk o żywieniu człowieka (zaledwie w połowie XIX w. odkryto składniki odżywcze i określono, ile gramów którego potrzebuje człowiek).

Publikacje polskie na temat dietetyki sięgają połowy XIX w., jednak niewiele z treści przenikało do poradników dla odbiorcy masowego, a prawie nic do książek kulinarnych. Dla przykładu, w najsłynniejszej do dziś polskiej książce kucharskiej „365 obiadów” Lucyny Ćwierczakiewiczowej nie znalazła się żadna informacja z zakresu dietetyki.

Tak więc, kontekst merytoryczny propagandy cukrowej był masowo dziewiczy, a argument „dietetyczny” o wysokiej zawartości kalorii w cukrze był niepodważalną rzeczywistością. Na tej właśnie bazie, cukier zaczął być uznawany za potrawę, a nie za przyprawę – można było określić jego wartość odżywczą, w odróżnieniu od przypraw pozbawionych wartości odżywczej (wg ówczesnej wiedzy).

”Naukowo” rekomendowano cukier szczególnie w diecie osób o wzmożonej aktywności fizycznej – żołnierzy, robotników, sportowców. Dla przykładu: w publikacji „Odżywianie a sport” (1934) zalecano sportowcom spożywanie cukru w każdym posiłku – w sumie dziennie 145 gramów, czyli ponad 50 kg rocznie na osobę, podczas gdy spożycie cukru wówczas w Polsce wynosiło rocznie 10-12 kg.

Ówcześni lekarze i dietetycy zalecali cukier jako nieodzowny składnik mieszanek dla sztucznie karmionych niemowląt już w pierwszych tygodniach życia, podczas gdy opinie na temat jedzenia cukru przez dzieci starsze były już w środowisku podzielone.

Przedstawicieli środowiska medycznego, którzy publikowali opinie o szkodliwości nadmiernego słodzenia, było bardzo niewielu – a właściwie dwie kobiety: lekarka Julia Świtalska i żona lekarza Janina Breyenowa, obie związane z magazynem „Bluszcz” o zdrowym żywieniu i kuchni jarskiej. Radykalnym krytykiem negującym wartości odżywcze cukru był Juliusz Friedrich, wytykający w publikacjach lekarzom ich podatność i przyzwolenie na fałszywą propagandę oraz brak rzetelności w ocenie danych badawczych.

Ciekawostka: Choć wciskano cukier każdemu i wszędzie, jego ceny były bardzo wysokie. Dla porównania: w 1932 r. w Warszawie 1 kg cukru kosztował 1,59 zł, 1 kg ziemniaków – 11 gr, 1 litr mleka – 34 gr, 1 kg żytniego chleba – 42 gr, a 1 kg wieprzowiny – 1,70 zł.

Z wykorzystaniem: Z. Zakrzewska „Cukier krzepi”, J. Friedrich „Cukier krzepi” (1938), Mały Rocznik Statystyczny 1934

Cukier i nikotyna – sekretni kochankowie?

Marta Pawłowska

Jaki jest drugi – po spożywczym – przemysł nabywczy cukru?

Padają zwykle odpowiedzi: chemiczny, farmaceutyczny, kosmetyczny, ale nie, że to przemysł tytoniowy.

Tak, przemysł tytoniowy jest drugim przemysłem kupującym cukier na świecie.

Tak, cukier jest dodawany do papierosów, także do cygar i tytoniu fajkowego, a jego maksymalna zawartość uzależniona jest od kraju i marki (do 4,2%).

W jakim celu do wyrobów tytoniowych dodawany jest cukier?

Po pierwsze, cukier przyspiesza suszenie tytoniu. Po drugie, cukier daje wagowo więcej produktu. Po trzecie, cukier polepsza aromat tytoniu i przyspiesza jego spalanie. Po czwarte, cukier poprawia smak tytoniu, czyniąc go łagodniejszym i lekko karmelowym, co doceniają zwłaszcza początkujący palacze.

Wg doniesień naukowych, dodanie cukru zwiększa toksyczność spalanego papierosa i wpływa na jego właściwości uzależniające i rakotwórcze:

  • Cukier sprzyja „przyjemności” palenia, ponieważ powoduje wytwarzanie kwasów, neutralizujących ostry smak w gardle.
  • Spalanie cukru powoduje wytwarzanie w dymie aldehydu octowego, który wraz z nikotyną wzmacnia jej działanie uzależniające na organizm osoby palącej.
  • Poddanie cukru procesowi spalania w papierosie prowadzi do zwiększenia toksyczności dymu tytoniowego i wytworzenia jego potencjału rakotwórczego. Cukier zawarty w papierosach może być przyczyną raka płuc/krtani (statystyki zachorowań w krajach o różnych procencie zawartości cukru w papierosach).

Czy zatem prawdziwe jest równanie nikotyna + cukier = uzależnienie?

Uzależnienie od tytoniu jest znacznie bardziej złożone, na szczęście wiemy o nim coraz więcej, prowadzone są także badania nad rolą cukru w uzależnieniu od nikotyny oraz nad rolą palenia papierosów w procesie uzależnienia od słodyczy (zwłaszcza osób z chorobą otyłościową, cukrzycą typu 2 i insulinoopornością).

Na potwierdzenie w badaniach czeka także teza o wpływie cukru w papierosach na wzmaganie u palaczy pożądania nadmiarowego spożycia słodkich owoców, soków owocowych i napoi słodzonych. Może okazać się także, że dość powszechne „rzucanie się” na słodycze po odstawieniu palenia jest powiązane właśnie z (skrzętnie skrywaną) zawartością cukru w papierosach. Tego dowiemy się za kilka lub kilkanaście lat. Póki co, polecam tę cukrowo-tytoniową tajemnicę naszej refleksji.

Ciekawostka: sprawdź to sam!

Wystarczy zapalić i odłożyć na bok papierosa tej samej marki na „M”, produkowanego we Francji oraz w USA. Ten z Francji, odłożony powoli zgaśnie, podczas gdy ten z USA – spali się cały. Wynika to z tego, że w papierosach amerykańskich dodaje się więcej cukru niż w wyrobach tej samej marki we Francji. Najwięcej cukru do papierosów dodaje się rzekomo w Wielkiej Brytanii, która ma jednocześnie bardzo wysoki wskaźnik zachorowań na raka płuc wśród mężczyzn, wyższy od Francji oraz USA (choć to Amerykanie palą więcej papierosów od Brytyjczyków).

Otyłość i cukrzyca zwierząt – przerażający efekt „języka miłości” właścicieli?

Marta Pawłowska

Zakłada się, że w Polsce nadwaga występuje u 30% psów i kotów, a otyłość u 10% psów i 13% kotów – czyli każde 4 psy na 10 i każde 4 koty na 10 ważą za dużo. Podobnie wyglądają statystyki w wielu innych krajach Europy. Znacznie gorzej sytuacja wygląda w USA, gdzie wg statystyk APOP (Association for Pet Obesity Preventioon) aż 35% psów ma nadwagę, a 23% – otyłość. Czyli w zasadzie 6 na 10 psów waży za dużo, co przekłada się na ich długość i komfort życia oraz stan zdrowia.

Otyłość psów i kotów jest klasyfikowana jako choroba od 2016 roku. Przyczyny otyłości u zwierząt domowych to najczęściej zbyt mała ilość ruchu oraz przekarmianie zwierzęcia.

Co miażdżąco ciekawe, epidemia cukrzycy – w której jako mieszkańcy krajów wysoko rozwiniętych żyjemy od kilkunastu lat – grozi także zwierzętom domowym, które żyją z człowiekiem. Wg dostępnych analiz APOP, blisko 70% właścicieli zwierząt domowych nie zdaje sobie sprawy lub ignoruje otyłość pupila jako zagrożenie zdrowotne. APOP podkreśla, że zwierzęta gubi łatwy dostęp do niezdrowego jedzenia (podobnie jak człowieka), przy człowieku zwierzęta stają się zamknięte w czterech ścianach (mają tylko jeść, spać i ładnie wyglądać), podobnie jak człowiek zwierzęta też mogą zajadać stres, nudę i samotność. Z danych APOP wynika także, że w latach 2006-2015 cukrzyca wśród amerykańskich psów wzrosła o 80%, a u kotów o 20% i jest to pochodna cukrzycy wśród ludzi, bo upraszczając: gdy pan/pani je nadmiarowo i mało się rusza, to domowe czworonogi przyjmują podobny styl życia. Wygląda także na to, że przekarmianie zwierząt to często „język miłości” właścicieli, którzy sami mają nadmierną masę ciała. Jak donosi APOP, zaledwie 4% właścicieli przekarmianych czworonogów ma z tego powodu wyrzuty sumienia.

Przyznam, że powyższe dane wprawiły mnie w niemałe osłupienie, nie miałam tej świadomości. Oczywiście, nie możemy generalizować, a dodatkowo dostępne dane dotyczą rynku amerykańskiego, lecz warto spojrzeć na zjawisko masowego przejadania ilościowego (a często jednocześnie niedojadania jakościowego) i rosnącej otyłości naszej cywilizacji także z perspektywy domowych czworonogów.

Gorzko o manipulacjach badaniami nad cukrem a zdrowiem

Marta Pawłowska

Lata 60 i 70 XX wieku to w świecie era historycznej bitwy między cukrem i tłuszczem. Fakt mało znany, a mający kluczowe znaczenie dla zrozumienia JAK TO SIĘ STAŁO, że cukier zakorzenił się w blisko 80% produktów wysoko przetworzonych oraz JAK TO SIĘ DZIEJE, że my dziś – świetnie wyedukowani, światli i światowi – jemy w większości to, co nam szkodzi i co nas tuczy. Jak to się stało? Ano polityka i pieniądze. Jak byśmy nie chcieli tego zobaczyć, polityka i pieniądze to kluczowi decydenci z historii fatalnego zauroczenia cukrem człowieka XX wieku.

Lata 60 XX wieku to początek naukowych publikacji o szkodliwości cukru, powstałych głównie w USA. Europa milcząco „szła jak po sznurku” za tym, co orzekali naukowcy i instytucje amerykańskie. Debaty lat 60 i 70 to czas tzw. wojny cukru z tłuszczem: wobec dynamicznego wzrostu zachorowalności na choroby układu krążenia trwało poszukiwanie winowajcy. Cukier czy tłuszcz? Skracając opowieść, stojące po obu stronach siły lobbingowe zmierzyły się na argumenty. Lobby cukrownicze reanimowało do życia i wypromowało Światową Fundację Badań nad Cukrem (World Sugar Research Foundation, zwaną Sugar Association), która opłacała naukowców by ci swoimi publikacjami minimalizowali związek między spożyciem cukru a chorobami serca, przekierowując całą winę na tłuszcze nasycone. Najprawdopodobniej udało się to za „symbolicznych” 150 tys. dolarów – tyle właśnie, wg dostępnych dokumentów, WSRF zapłaciła trzem naukowcom Harvardu za badania nad wpływem tłuszczu i cukru na choroby serca. „Byli w stanie wykoleić dyskusję na temat cukru na kilka dziesięcioleci” – tak pisał Stanton Glantz, autorytet medycyny, profesor Uniwersytetu w Californii. Wyniki badań opublikowali w prestiżowym „New England Journal of Medicine”, minimalizując w nich związek między spożyciem cukru a zdrowiem, jasno wskazując na tłuszcze nasycone jako głównego sprawcę chorób serca.

Wojna cukru z tłuszczem została wygrana przez cukier, przez media przetoczyła się polemika między fizjologiem i specjalistą żywienia Johnem Yudkinem (pionier badań nad szkodliwością nadmiernego słodzenia żywności) a Ancelem Keysem (naukowcem Harvardu, zwolennikiem diety śródziemnomorskiej, wmanipulowanym prawdopodobnie w wojnę cukru z tłuszczem).

W 1974 roku amerykańska Agencja Leków i Żywności (Food and Drug Administration) wydała opinię, że cukier nie jest bezpośrednią przyczyną otyłości, nie wywołuje cukrzycy ani raka. W ślad za USA analogiczna narracja opanowała Europę, a dieta niskotłuszczowa zaczęła podbijać świat. Etykieta „zero tłuszczu” była przeważnie przyjmowana z aplauzem, bez należytej refleksji (ograniczenie tłuszczu powodowało wzrost zawartości węglowodanów, w większości cukru).

Lubimy słodki smak, lubimy cukier. Statystyczny Polak zjada rocznie 750 kg pożywienia, w tym ponad 40 kg cukru (w większości z produktów wysoko przetworzonych, a nie z cukierniczki). Wg danych FAO (Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa) w spożyciu cukru na głowę w Europie Polaków wyprzedza tylko Belgia – ojczyzna czekolady, ten sektor pochłania ponad 55% spożycia cukru, a w Polsce? Czym sobie tak dosładzamy życie?

David Wolfe „Zawarliśmy z cukrem faustowski pakt. To krótkotrwała korzyść zyskana kosztem przewlekłego nieszczęścia”.

Na szczęście jednak mózg człowieka jest neuroplastyczny i zmiana nawyków choć niełatwa, jest możliwa. Mam na to dowody od 12 lat, pracując z ludźmi z tzw. uzależnieniem od cukru nad zmianą diety, odchudzeniem czy uporządkowaniem relacji z jedzeniem.

Nadmierne kilogramy jako pancerz obronny

Marta Pawłowska

Nadmiarowe kilogramy mogą być dla kobiety obronnym pancerzem, dotykamy wówczas sedna kobiecości. Potrzebna maksymalna delikatność i uważność.

Gdy ogólnie zdrowa młoda kobieta ma nadmierną masę ciała (nadwaga lub otyłość) i nie podejmuje konsekwentnego wysiłku by schudnąć, może to być oznaką obronnego pancerza – utrzymywanego w obawie przed bliższymi relacjami damsko-męskimi.

Z mojego doświadczenia wynika, że podobna prawidłowość dotyczy zwłaszcza młodych niezamężnych kobiet w wieku 20-30 lat, które „ogarniają” różne sfery swojego życia (w szczególności życie zawodowe), lecz nie znajdują w sobie emocjonalnej siły do „powalczenia” o udany związek czy założenie rodziny. Nadmierne kilogramy mogą wówczas stanowić intuicyjnie poszukiwane samousprawiedliwienie, choć w efekcie są ułudnym i podstępnym samooszukiwaniem.

”Nie muszę się mężczyznom podobać – jestem przecież gruba”, „Nie muszę się starać wyglądać jak modelka – na nic się nie zda, jestem przecież gruba” czy „Mogę wpuścić pół blachy sernika, bo nie muszę się nikomu podobać – jestem przecież gruba” – to zdania, które często słyszę. Zdania, które padają z pozorną obojętnością czy lekceważeniem, pod którymi kryje się ważne drugie dno. I zwykle dużo bólu.

Taka młoda kobieta często intuicyjnie boi się schudnąć. Bo bardziej atrakcyjna musiałaby stawić czoło własnym oczekiwaniom i słabościom w relacji damsko-męskiej, „narażając się” na zranienie, na odrzucenie, na bezsilność, niepewność czy brak kontroli. Lub musiałaby zejść z piedestału księżniczki, na którym sama siebie widzi, a na który wlazła z ogromnym wysiłkiem! A tego nie lubimy, bo przecież nowoczesna kobieta ma być zawsze silna! Niezależna! Pewna siebie! Zdecydowana! Ma wiedzieć zawsze, czego chce i ma po to sięgać bezwarunkowo! I ma owijać sobie mężczyzn wokół palca! Tak nam mówią i piszą, a wiele z nas na swoje nieszczęście w te niszczące bzdury wierzy… Dlatego właśnie możemy woleć chodzić w nadmiarowych kilogramach. Bo one są prawdziwym fizyczno-emocjonalnym pancerzem, odgradzającym od prawdy o sobie samej oraz od świata.

Polecam ten trudny wątek refleksji każdej z nas. Nawet jeśli nas samych nie dotyczy, to z pewnością nie jest obcy wielu naszym koleżankom, siostrom czy córkom. Bądźmy czujne, uważne, delikatne i wspierające. Dla każdej innej kobiety, a zwłaszcza dla siebie.