Otyłość to cyklon B świata dobrobytu. Obudźmy się, kochani!

OTYŁOŚĆ NA ŚWIECIE WZROSŁA BLISKO TRZYKROTNIE W OSTATNICH 40 LATACH.

Otyłości trzeba się bać. Bo otyłość morduje. Celowo nie piszę, że zabija – na słowo „zabija” przestaliśmy już reagować. Już je oswoiliśmy, przestaliśmy słyszeć… Tak jak przestaliśmy widzieć otyłość wokół siebie. I to jest bardzo groźne. Trzeba zdać sobie z tego sprawę raz na zawsze i musimy stawić temu czoła – wszyscy. Bo już pokolenie naszych dzieci będzie żyło krócej niż my, a choroby które otyłość powoduje – będą prawdopodobnie cięższe i bardziej śmiertelne. Nie wolno nam tego lekceważyć. Tak jak nie wolno nam stygmatyzować i wyśmiewać osób otyłych. Bo oni są jedynie papierkiem lakmusowym standardu życia, który sami sobie współcześnie stworzyliśmy. My, ludzie, marzyliśmy o dobrobycie i o wszechdostępie do żywności, a stworzyliśmy tymczasem kulturę nadmiaru pożywienia, z którą nasze organizmy absolutnie sobie nie radzą. I najpierw (tylko!!!) tyją, a potem – mniej lub bardziej ukrycie generują choroby otyłością powodowane. Bo otyłość „zatruwa” cały organizm, obrazowo rzecz ujmując.

Nosiłam się z tym wpisem od miesiąca – od obchodów Światowego Dnia Otyłości, kiedy w Instytucie Żywności i Żywienia organizowaliśmy specjalną konferencję prasową. Wtedy sama z zadziwieniem zaobserwowałam, że nawet część dziennikarzy tematu „nie widzi”. Nowotwory – tak, Alzheimer – tak, choroby układu sercowo-naczyniowego – tak, depresja – tak. Ale otyłość już niekoniecznie – część dziennikarzy, nawet tych z wielką wiedzą zdrowotną i społeczną, zdaje się nie widzieć lub nieświadomie ignorować otyłość. A to pierwsza, krytyczna i najnowocześniejsza autostrada do większości poważnych chorób (cukrzyca typu 2 i jej często śmiertelne powikłania, udar mózgu, nadciśnienie tętnicze, nowotwory złośliwe, kamica żółciowa). Wg badań, do 2030 roku otyłość dotknie co najmniej połowy mieszkańców Europy. Czyli co drugiego przechodnia na ulicach Warszawy, co drugiego pasażera Intercity, co drugiego sąsiada na osiedlu, co drugiego lekarza, co drugiej kosmetyczki, co drugiego informatyka itp.

Na otyłość oczy przymyka także wielu lekarzy. Dlaczego?

Bo 5-10 kg nadwagi nie uważają za nic złego? To duży błąd, skutkujący społecznym i medycznym przyzwoleniem na otyłość.
Bo pulchne dziecko z nadwagi niby wyrośnie? Większość nie wyrasta, z pulchnych dzieci wyrastają jeszcze pulchniejsi i coraz bardziej chorzy dorośli.
Bo sami lekarze to środowisko coraz bardziej otulone nadmierną tkanką tłuszczową? Coś jest na rzeczy, gdy przyglądam się uczestnikom wielu konferencji dla środowiska medycznego.
Bo wciąż nie uznają otyłości za chorobę tak „na serio”, a raczej za stan przejściowy i odpowiedzialność samego pacjenta, a do tego rzecz bardzo intymną i delikatną? Trudna sprawa. Jest to kwestia intymna i delikatna, mocno zakorzeniona w obrazie samego siebie pacjenta, ale bardzo często otyłość jest konsekwencją nieświadomości lub złych nawyków pacjenta. A statystyki i prognozy wyglądają słabo: pod względem występowania nadwagi i otyłości w populacji dorosłych Polska zajmuje już piąte miejsce na świecie (DuPont, Światowy Indeks Bezpieczeństwa Żywnościowego, 2016), a polskie dzieci są zaliczane do najszybciej tyjących w Europie (wg części badań, polscy 10-latkowie są najgrubsi na kontynencie).

Wg Międzynarodowej Federacji Diabetologicznej (IDF 2014), Polska jest obecnie na czwartym miejscu wśród 10 krajów z największym na świecie występowaniem stanu przedcukrzycowego. Przewiduje się, że do 2035 roku Polska obejmie niechlubne prowadzenie w tej kategorii, wyprzedzając Kuwejt, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Malezję czy Hongkong[1].

Otyłości dzieci woli niestety nie widzieć także część nauczycieli, wychowawców i dyrektorów szkół. Wśród moich podopiecznych są rodziny, w których rodzice usiłują zmienić nawyki żywieniowe na korzystniejsze – konsekwentnie, odważnie i kreatywnie eliminują z diety swoich dzieci zbędny cukier, tłuszcz i sól, ograniczają do możliwego minimum spożywczą chemię, co więcej – organizują „zdrowy” catering na imprezach szkolnych, sami uaktywniają się fizycznie by dawać dzieciom niezbędny dobry przykład. I ogrom tej pary idzie niestety w tzw. gwizdek, bo w szkołach są automaty ze słodką chemią. Czy muszą być? Ano teoretycznie nie muszą… ale – jak tłumaczy pani dyrektor, sensowna naprawdę i zaangażowana osoba – automatów usunąć się nie da, bo dla części dzieci to jedyna opcja zjedzenia „czegoś na śniadanie” i ich rodzice będą się buntować (słowo daję, autentyczny argument), panu ajentowi od automatu nie opłaca się umieścić w nim zdrowsze produkty (sprawdzał, nie zarobi chłop – matematyka prosta), a poza tym z automatu korzystają też nauczyciele, a przecież ich dobro też się liczy. No i weź tu ucz dzieci zdrowych nawyków! Sytuacja z dziećmi jest jeszcze o tyle paradoksalna, że wg danych posiadanych przez IŻŻ dzieci w wieku 7-13 lat są grupą najbardziej wrażliwą na perspektywiczny rozwój otyłości. Jednocześnie jest to grupa najbardziej wrażliwa na skuteczność jej zahamowania! Czyli, my dorośli, możemy albo „wdrukować” dzieciom w tym wieku otyłość na całe życie, albo możemy je z niej wyleczyć i zaprogramować na dłuższe, zdrowsze życie.

Warto przemyśleć sprawę.

[1] Informacja prasowa Instytutu Żywności i Żywienia, maj 2018