Glutenić czy bezglutenić – profilaktyka, moda czy propaganda strachu?

Program „Fajka pokoju”, zakulisowe nasze babskie komentarze i Wasze pytania skłoniły mnie do napisania kilku słów w temacie. Z założeniem by krótko i po żołniersku 🙂

Czym jest gluten?

Gluten jest mocnym i bardzo elastycznym białkiem, występującym w pszenicy, jęczmieniu, życie i owsie (choć ten w owsie – nie wiedzieć czemu – nie daje zdrowotnych zaburzeń, jak pozostałe). Zawiera trochę korzystnych substancji odżywczych, jak kwas foliowy, cynk, magnez, witaminy z grupy B, selen czy wapń, jednak nie jest źródłem czegokolwiek wyjątkowego ani niepowtarzalnego dla człowieka.

Dla kogo gluten, a dla kogo bezgluten?

Gluten nie jest dla osób chorych na celiakię, dla uczulonych na gluten oraz dla nadwrażliwych na gluten. Przy celiakii bardzo upośledzone jest trawienie glutenu i niszczone są kosmki jelita cienkiego, w efekcie czego składniki odżywcze z pożywienia nie są absorbowane. Słabo. Więc chorzy na celiakię – gluten out. Uczulenie na gluten – może być zaburzeniem okresowym, najczęściej się z niego wyrasta, w przeciwieństwie do celiakii. Też gluten out. Nadwrażliwość na gluten – kosmki jelitowe mają się dobrze, lecz występują zaburzenia trawienia glutenu i niepożądane objawy żołądkowe, do tego bóle głowy, apatia, zaburzenia snu.

Opisani powyżej glutenowi pechowcy to 6 do 10 procent społeczeństwa. Dla nich są zboże niekleiste, czyli ryż, kukurydza, proso, gryka, amarantus, quinoa oraz mąki z roślin fasolowych, orzechów i migdałów.

Skąd paniko-moda na bezgluten i o co w tym chodzi?

W 2011 roku australijski naukowiec Peter Gibson stwierdził, że w zasadzie gluten jest szkodliwy także dla osób niecierpiących na celiakię i powszechnie wywołuje bóle głowy, zmęczenie, bezsenność, problemy trawienne, bóle stawów i kości. Kilka lat później Gibson wycofał się z tego co napisał, lecz bezglutenowej paniki i marketingowego szaleństwa już nie udało się zatrzymać.

Dziś jest tak: biznes produktów bezglutenowych co roku rośnie o 20-30 procent. Te produkty świecą od chemii, są kaloryczne i nieproporcjonalnie drogie. Doradzam ostrożność! Producenci prześcigają się w bezglutenowych wynalazkach – teraz mamy megadrogie garnki do gotowania produktów bezglutenowych. To jak trampki do skakania tylko przez skakankę.

Dieta bezglutenowa to dziś TOP 10 diet świata, celebryci w wielu krajach prześcigają się w deklaracjach korzyści zdrowotnych. A w ślad za celebrytami tysiące z nas zmienia dietę na bezglutenową. Czy to źle? Ano nie! Tyle, że ważne byśmy zrozumieli o co w tym chodzi. Bo w diecie bezglutenowej osób zdrowych korzyści daje nowy styl życia, nowy styl odżywiania, a nie odstawienie pszenicy.

Patrzmy na siebie, nie na gluten!

Trzy kwestie dla każdego z nas, którymi chcę się z Wami podzielić:

  1. Dzisiejsza pszenica ma 42 chromosomy, ta sprzed 50 lat miała 14. Jest po prostu inna od kiedy człowiek zaczął majstrować przy DNA roślin – nie tylko zbóż, lecz roślin w ogóle. Dzisiejsza pszenica przemysłowa jest rzekomo w 80-90 procentach zmodyfikowana. Jest bardziej odporna na grzyby, pasożyty, wirusy i środki ochrony roślin, lecz jest inna. Jak większość roślin. Czy to dobrze, średnio czy źle? Jeszcze tak naprawdę nikt nie wie, dlatego diabeł tkwi w szczegółach.
  2. Gluten z uwagi na swoje genialne właściwości mechaniczne (elastyczność, ciągliwość) jest dziś nie tylko w pieczywie i pozostałych produktach zbożowych. Jest w zasadzie w większości grup wyrobów wysoko przetworzonych – w ketchupie, przetworach mięsnych i rybnych, w wędlinach, w cukierkach i lodach, w wyrobach nabiałowych i sojowych, we wszystkich fixach-mixach, chemicznych sosach. Czyli jedząc żywność wysoko przetworzoną – siłą rzeczy jemy zbyt dużo glutenu, więcej niż wskazuje nam natura i zdrowy rozsądek. Nie jedząc żywności wysoko przetworzonej automatycznie jemy mniej glutenu, nie narażamy się na nadwrażliwość na gluten. Nie gluten jest problemem, a jego nadobecność w produktach wysoko przetworzonych.
  3. Za nasze palenie papierosów, za nadmiar alkoholu, za nadmiar złych tłuszczów i cukru w diecie, za brak ruchu i brak snu oraz ciągły stres nie jest odpowiedzialny gluten. Nie jest dobrym robienie z niego dziecka do bicia. To fałszywy obraz, szukanie ułudnych dróg na skróty oraz obraza dla naszej inteligencji 🙂

Dlaczego jesteśmy tak podatni?

Argumentacja „wyzwolenia od pszenicy” trafia u nas na podatny grunt nie dlatego, że jesteśmy źli, głupi czy zadufani. Tylko dlatego, że zaczęliśmy się bać – o swoje zdrowie, bo nowotworów coraz więcej. Zaczęliśmy się bać jedzenia… A przecież najsilniejszą emocją człowieka jest właśnie lęk. Dociera do nas świadomość, że w stylu życia my ludzie zapędziliśmy się bardzo. Zabrnęliśmy zbyt daleko w chemię, tłuszcze, cukier, jedzenie byle czego, byle jak i byle gdzie. I czujemy że to jest ważne, lecz… czujemy się też zbyt zagonieni, zbyt bezsilni, zbyt przytłoczeni by dokonywać poważnych zmian. Dlatego dajemy się złapać na inteligentne proszki do prania, inteligentne garnki czy chemiczne pseudowitaminy. Czy na społecznie „oświecony” nakaz diety bezglutenowej dla każdego.

Jakaś rada dla każdego z nas, dla mnie też?

Zdrowy rozsądek i umiar we wszystkim. Pełne zboża są bardzo ważne w żywieniu człowieka, ich ogólny brak jest trudny do zastąpienia, zwłaszcza dla młodych kobiet. Jeśli jesteśmy zdrowi – jedzmy produkty z pełnego ziarna, jedzmy różnorodnie, unikajmy chemii, tłuszczów trans, zacukrzenia wszystkiego i cieszmy się życiem, sobą i innymi 🙂

Kwestia tzw. uzależnienia od glutenu

Wyjaśnijmy pojęcie: przy nieprawidłowym (!) trawieniu glutenu zamiast prostych aminokwasów powstają fragmenty peptydowe – jednym z nich jest tzw. gluteomorfina – które przez receptory opiodowe docierają do mózgu, powodując poprawę nastroju. To jest mechanizm tzw. uzależnienia od glutenu, czyli pragnienia by jeść więcej i więcej produktów zawierających gluten. Analogicznie jest z kazomorfiną (mleko krowie). Czyli, jeśli nie jesteśmy uczuleni na gluten, nie wykazujemy nadwrażliwości na gluten, a mamy wrażenie, że „musimy” zjeść cały bochenek zamiast 3 kromek – to jest to nasz wybór, nasze łakomstwo, a nie „uzależnienie”. Tyle nauka… Nad zajadanymi emocjami to już zapraszam do indywidualnej współpracy 🙂

Program „Fajka pokoju” – link do programu

Jak naturalnie dodać sobie mocy zimą?

Okres jesienno-zimowy to dla większości z nas czas osłabienia: fizycznego i emocjonalnego. Śpimy gorzej, jesteśmy bardziej apatyczni i humorzaści, mamy gorszą wytrzymałość fizyczną, częściej dopadają nas smutki i wkurzamy sami siebie, częściej „Nic mi się nie chce”, a do tego „Sama nie wiem, na co mam ochotę”. Rośnie apetyt na słodycze i wszelakie tłustości, spada chęć i motywacja do zdrowego stylu życia. Słabiutko…
Dlaczego tak się dzieje?
Przede wszystkim brakuje nam światła. Człowiek to ssak światłoczuły! Zdecydowanie mniej czasu spędzamy na powietrzu, odczuwamy słabe teraz nasłonecznienie, dodatkowo mało się dotleniamy – mniej spacerów, rower zahibernowany w piwnicy, wietrzymy mieszkania z musu, większą część dnia spędzamy w zamkniętych, ogrzewanych pomieszczeniach. Mniej także pijemy wody. Tym samym spada nam poziom serotoniny – tzw. hormonu szczęścia, budowniczego dobrego nastroju – wytwarzanego przez aminokwas zwany tryptofanem (ważne! nasz organizm sam go nie wytwarza, trzeba do dostarczyć z pożywienia).
Co z tym zrobić?
Najwięcej tryptofanu dostarczą nam orzechy (zwłaszcza nerkowce), nasiona i pestki, pomidory (sok pomidorowy 100%, sos i przecier pomidorowy, pomidory suszone), banany, jaja, drób  i sery.
Poza tryptofanem zimą koniecznie potrzebujemy dobrze odżywić mózg i serce. A zatem: kwasy DHA (ryby morskie łosoś, makrela, śledź lub roślinnie len, orzechy, oleje), witaminy z grupy B (pełne ziarno, strączki, orzechy), kwas foliowy (szpinak, jarmuż, buraki), magnez (surowe kakao, pełne ziarno, ciemne warzywa liściaste, orzechy, fasole, awokado), cynk (ryby, sezam, pestki, gorzka czekolada), antyoksydanty (owoce i warzywa, nasz polska aronia oraz jagody goji) oraz woda (niedobór wody w okresie zimy bardzo szybko daje efekt w postaci obniżonego nastroju i spadku wydajności fizycznej). 5 szklanek dziennie – dla higieny, jak mycie zębów.
Pijmy sok z pomidorów i buraków. Ten pierwszy – z dodatkiem łyżki mleka kokosowego i łyżeczki oliwy oraz przypraw – staje się genialnym expressowym rozgrzewającym kremem z pomidorów. Polecam! Sok z buraków ma wiele witamin, kwasu foliowego, jest krwiotwórczy i łagodnie normuje poziom cholesterolu. Oczywiście – cukrzycy, ostrożnie z burakiem!
Czym doprawiać by się dobrze dogrzać? Chilli, imbir, cynamon. Rozgrzewają i poprawiają humor. Cynamon… – król prawdziwy zimą – rozgrzewa, cudownie „podkręca” każdy sos pomidorowy i pieczone owoce, rozwesela (podobnie jak bazylia), a do tego rozpyla aromat świąteczny. Dla mnie – teaser piernika mojej mamy, robionego tylko raz do roku, który smakujemy do kwietnia… Brawo mama!
Jedzmy kiszonki!
Nasza florcia jelitowa cały rok bezcenna. A biorąc pod uwagę fakt, że serotonina jest wytwarzana w jelitach, a nie w mózgu – jeszcze to podnosi jej akcje. A zatem jedzmy wszelkie kiszonki (kiszonki – naturalne, kwaszonki – najczęściej proces chemiczny, bez wartości dla jelitowej florci ☺) – ogórki, kapustę czy buraki. Kilka razy w tygodniu.
Co z kawą?
Naukowcy nie są zgodni. Wiele badań naukowych potwierdza, że 2-3 filiżanki dziennie (400 mg kofeiny) ma łagodne działanie antydepresyjne. Inni ostrzegają, że kawa zmniejszając poziom cukru we krwi może bezpośrednio powodować spadek nastroju. Może warto sprawdzić na sobie?
Czekolada – tak czy nie?
Tak, jeśli jest gorzka, najlepiej 80% kakao, idealnie surowe kakao w dowolnej postaci. To doskonałe źródło przeciwutleniaczy, magnezu, żelaza i błonnika (jelitka zadowolone ☺). Co zimą ważne – kakao jest bogate w serotoninę – najważniejszy neuroprzekaźnik, chroniący nas przed stresem.
No co uważać?
Na energetyki – bo to fałszywi dostawcy energii. Od tego będziecie tylko świecić.
Na zajadanie zmęczenia i apatii byle czym – zatyka na tylko na chwilę, a satysfakcja miesza się z poczuciem winy i złością na siebie. A bioderka puchną…
Na fast food – od biedy raz na miesiąc, na wyraźną prośbę ukochanego dziecka.
Na alkohol – jest ok., ale w ilościach jednak pediatrycznych.
Na brak snu, powietrza i ruchu – nie dajmy się hibernować za życia, wiosna już tuż tuż ☺
Na chwilowe doły polecam kakaowy kop (inspiracja David Wolfe) – bo podbija energię i daje kopa do pracy oraz podbojów międzypłciowych: Sok z 1 pomarańczy, 5-7 suszonych namoczonych moreli, ¼ szklanki suchych migdałów lub nerkowców i 2 łyżki surowego kakao (gorzkie kakao daje radę!) – zmiksować, wg preferencji można dodać miodu lub skórki pomarańczowej z przynależnym aromatycznym syropem. Jest moc!