CZAS NA HYGGE? TO PRAKTYKA, KTÓRA MOŻE NIECO ULEPSZYĆ ŚWIAT, CZYLI KAŻDEGO Z NAS. HYGGE COACHING? ZAPRASZAM! RUSZAJĄ PIERWSZE GRUPY!

Dania to kraj maleńki i bardzo gęsto zaludniony. Ma 180 dni deszczu rocznie i w powszechnej opinii – ma dwie pory roku, czyli dwie zimy: zieloną i szarą. Słabiutko, depresyjnie okropnie…

Jednocześnie od lat Duńczycy okazują się w badaniach najszczęśliwszym narodem świata. Hello! Połowa świata im zazdrości i powoli próbuje podpatrzeć ów duński klucz do szczęścia, a kopenhaski Instytut Badań nad Szczęściem staje się coraz bardziej szanowaną instytucją. Że śmieszne? Może i tak, jednak ich styl życia – zwany HYGGE – będący już filozofią, rytuałami w domu i w pracy, wyraźna praktyka „jak przeżywać życie dobrze – w radości, w poczuciu celu i wspólnoty”, coraz częściej jest aspiracją dla sfrustrowanej Europy i otyłej Ameryki. Bo Duńczycy naprawdę osiągają imponujące poczucie spokoju, radości, równowagi, bliskości i szczęścia, o którym większość z nas marzy i myśli, wypierając to całym sobą w obliczu „wyzwań”, ambicji i oczekiwań współczesnego świata.

Hygge to słowo określające filozofię życia, która czyni Duńczyków najszczęśliwszym narodem na świecie. Nie ma odpowiednika w języku polskim, a opisuje chwile szczęścia, ciepła i bliskości, które możemy odnaleźć w najzwyklejszych sytuacjach.

To opozycja do stałego harmonogramu i timingu, do nawyku „przepracowywania” wszystkiego, do „wyciskania dnia jak cytryny”, do konsumpcjonizmu, który spolaryzował świat i do poczucia winy za „marnowanie” czasu.

Filozofia hygge to odnajdywanie swojego poczucia szczęścia w codzienności. Odnajdywanie i pielęgnowanie. Hygge oznacza bowiem bezpieczeństwo, przytulność, domowe ognisko, lecz też komfort bycia ze sobą, komfort bycia z innymi ludźmi i otaczającym światem. To koncepcja, filozofia, praktyka, którą można zbanalizować i skomercjalizować, sprowadzić do wystroju wnętrza czy kulinariów. To wszystko może ułatwić hygge, ale nie zastąpić. Bo jak napisał jeden z propagatorów hygge – hygge to przestrzeń między ludźmi, a nie rzeczami.

Jeśli więc chcesz lub chcesz chcieć:

  • Powrócić do prostoty i radości z dobrze przeżywanego życia, w poczuciu celu i bliskości ludzi
  • Przypomnieć sobie jak to jest, gdy robimy coś tylko dla przyjemności, a nie efektu
  • Odkryć czym jest dla mnie szczęście, nauczyć się poziomów i mierników własnego szczęścia
  • Przypomnieć sobie siłę swoich zmysłów by chłonąć świat i życie
  • Nauczyć się doceniać relacje, a nie międzyludzkie transakcje
  • Nauczyć się szanować swoje ciało, myśli i emocje
  • Odkurzyć pogodę ducha i zaprzyjaźnić się z nią na dobre
  • Wrócić do praktyki pielęgnowania relacji z ludźmi i czerpania z tego szczęścia
  • Nauczyć się dawać radość w relacjach i ją przyjmować
  • Nauczyć się odczuwać radość i bliskość bez sztywniactwa i udawania
  • Nauczyć się zachwycać codziennością

A do tego nie odkleić się od rzeczywistości, lecz po prostu połączyć w sobie wreszcie żółtko i białko by stać się jajem – symbolem dobrego życia… Z sobą samym jako odniesieniem głównym, a nie z pracą i kolejnymi działaniami do „przepracowania”. Bo po pierwsze – nie wszystko się da, a po drugie – nie wszystko warto…

Zapraszamy na programy hygge coaching w wersji warszawskiej J W przyjaznej wersji dla osób indywidualnych, dla rodzin, grup czy firm!

Wraz z zespołem pozytywnie zakręconych na punkcie życia specjalistów – zapraszamy do programów, łączących life coaching, coaching zdrowia, psychoterapię oraz elementy edutainment.

Więcej na stronie www.KorzenieSkrzydla.pl

Napisz do mnie: marta@KorzenieSkrzydla.pl

Zadzwoń i dowiedz się więcej: +48 609 89 87 74

Dziury w sercu czekoladą nie zatkasz – o zajadaniu samotności.

Samotność jest jak jabłko – słodkie czy zgnilizna?

Może być samotność przepyszna – ta pozytywna, gdy dajemy sobie czas i przestrzeń na bycie ze sobą. Na przemyślenia, odpoczynek od bodźców zewnętrznych, na działanie tylko dla przyjemności, na modlitwę i na zatrzymanie się w codziennym pędzie – takie jabłko dobrze nas karmi, jemy je małymi kęsami, jest smakowite i najczęściej przynosi spokój i radość. Smaczne jabłuszko, dobrą sytość J

Jest też jednak samotność cierpka i kwaśna – często wynikająca z naszej izolacji, zamknięcia się na innych, będąca wynikiem trudnych przeżyć i zranień, choroby, czy też lęku przed podzieleniem się tym, co nas przygniata. Bo „ludzie nie lubią słabych ludzi”, bo „chłopaki nie płaczą” (silne kobiety też nie! Nie będziemy gorsze przecież!), bo to wstyd nie umieć sobie poradzić w świecie przymusu sukcesu i stałego rozwoju, bo „każdy ma swoje problemy, po co innym sobą głowę zawracać?”. Takie wdrukowane nam przekonania często są powodem osamotnienia i gorzkiego poczucia, że jesteśmy skazani na samotność. Cierpkie jabłko, aż zęby bolą…

Może być też samotność smakowita z pozoru jak jabłuszko rajskie, jednak trująca przy kolejnych kęsach. Tak dzieje się wtedy, gdy zapędzeni w naszych obowiązkach, karierze, fitnessach, kursach i terapiach, gubimy prywatny kontakt z innymi ludźmi. Miało być tylko na chwilę, by się SAModzielnie ogarnąć, by tak SAModzielnie stanąć na nogi… a budzimy się po roku ze słusznym poczuciem, że z grona osób, do których możemy w każdej chwili zadzwonić, został tylko operator GSM lub dostawca pizzy. I że w sobotę nie mamy do kogo gęby otworzyć. Żałosne? Tak. I często nie do odrobienia. Źle wybrany owoc, prawie zgniłek…

Jedzenie – zatyczka na samotność powszechnego użytku.

Gdy dopada nas poczucie osamotnienia, nasz organizm automatycznie dąży do zaspokojenia głodu, który odnotował. Poczucie osamotnienia jest bowiem mierzalnym głodem bliskości drugiego człowieka, obecności „po nic” i akceptacji „pomimo”. Jest głodem przyjaźni, partnerstwa, ujrzenia swojej wartości w oczach drugiego człowieka, dla którego jesteśmy ważni tacy jacy jesteśmy. Nasz organizm będzie zawsze dążył do zaspokojenia takiego głodu, natomiast narzędzia i metody wynikają wprost z naszych nawyków, przekonań i cech charakteru.

Wielu z nas – szczególnie kobiety – nauczyło się zajadać samotność. To nawyk, w którym z jedzenia „lepimy sobie” kompana, dzielącego naszą samotność. Jedzenie staje się wówczas towarzyszem, kumplem, takim drugim na kanapę w smutny samotny weekend. W gruncie rzeczy, to kompan prawie idealny! Milczący, zawsze przytakujący, dostępny na zawołanie i otwarty na nas w 100% – możemy go pochłaniać do bólu… dosłownie do bólu… Co nam daje takie towarzystwo? Przez pierwszych 5 minut – ulgę, poczucie wypełnienia się ulubionym smakiem, polepszenie nastroju, wrażenie mniejszej samotności. Lecz po 5 minutach – najczęściej poczucie beznadziei, wyrzuty sumienia, zawód sobą samym, brak sensu i wszystko-mi-jedno (o dodatkowych 1000 kcal w biodrach nie wspomnę). W takim momencie zwykle włącza się w nas Zelmer-Wszystkojad na 5 biegu, a my mamy wrażenie przymusu pocieszenia siebie tu i natychmiast! Czym? Jedzeniem…

Trudno jest świadomie myśleć, gdy nadjeżdża lokomotywa SAMOTNOŚĆ. Jeszcze ciężej, gdy głównym nawykiem zatykania dziury pt. Osamotnienie jest nawyk zajadania. Bo naprawdę dziury w sercu nie zatkamy ani Ptasim Mleczkiem, ani lodami ani makaronem. A poczucie osamotnienia i smutek tuczą nas tak samo jak cukier i tłuszcz.

Jak wstać z brzucha na nogi?

Po pierwsze – stanąć twarzą w twarz z prawdą, że źle się dzieje w państwie duńskim. Bez czarnowidztwa i bez biczowania siebie myślami. Tak normalnie – jest słabo, czas na zmianę.

Po drugie – zacząć siebie obserwować pod kątem myśli, które włączają nam się w momentach osamotnienia. Co mi mówią? Jakim listem do mnie są? Co w nich jest prawdziwe, a co jest brednią i wynika z mojego niższego ostatnio poczucia wartości?

Po trzecie – zrobić listę swoich relacji ostatnich kilku lat. Które z nich Cię prawdziwie karmią? Kogo Ci brakuje? Może trzeba pewne znajomości odkopać, a może nawiązać nowe? Co możesz zrobić i co możesz zrobić już? Czego się przy tym boisz?

Po czwarte – poszukać wsparcia i porady. Porozmawiaj z kimś życzliwym i dyskretnym, zwierz się i skonfrontuj swoje przemyślenia, odczucia i obawy. Przemyśl i podejmij kroki – małe, ale do przodu… Jeśli masz możliwość rozpoczęcia pracy nad uporządkowaniem relacji z jedzeniem z dobrym coachem zdrowia czy diet coachem – spotkaj się i zacznij działać! A jeśli nie masz takiej możliwości – szukaj pomocy w Internecie, obserwuj siebie uważnie i powoli, lecz konsekwentnie, zmieniaj towarzyszy samotności – z E. Wedel czy Dr Oetker na realnych, może z mniej znanymi nazwiskami lecz bardziej zdrową empatią, z ciała i krwi. Oni prawdziwie pocieszą, prawdziwie wesprą, prawdziwie będą. Z nimi ugotuj coś dobrego i zjedzcie to razem! Wspólne jedzenie i pocieszenie – TAK, natomiast objadanie się z fałszywym pseudokompanem – NIE!

O samotności i jej zajadaniu mówiłam w audycji „Cztery Pory Roku” Polskiego Radia:

http://www.polskieradio.pl/7/163/Artykul/1708660,Cztery-Pory-Roku-27122016-cz-1-0906

Chętnie Cię poprowadzę drogą zmiany od jedzenia z frustracji do odżywiania dla wolności i radości! Jako coach zdrowia rodziny oraz coach zdrowia w biznesie, jako mentor żywieniowy i trener rozwoju osobistego – chętnie będę Ci towarzyszyć!

Napisz do mnie: marta@KorzenieSkrzydla.pl

Zadzwoń do mnie: +48 609 89 87 74

Testosteron czyni silnych mężczyzn słabszymi? – o odporności naszych płci dygresji parę.

Spotkania w ramach programu „Fajka pokoju”, których gospodynią jest pani Jolanta Fajkowska (Polsat News 2), niezmiennie mnie inspirują do uzupełniania wiedzy o człowieku. Nawet gdy zabieram głos na temat zdrowia fizycznego czy psychicznego, chłonę pozostałe tematy jak prawdziwą „pożywkę” i zaproszenie do myślenia.

Poniżej link do materiału z 7 stycznia, w którym komentowałam wielość i jakość różnej maści teorii i eksperymentów psychologicznych, w które często wierzymy, co nie zawsze nam służy. Bo obok teorii i badań przydatnych i chwalebnych dla psychologii (jak test Marshmallow, czyli tzw. test cukierkowy o zdolności do odraczania gratyfikacji jako warunkującej sukces i satysfakcję w różnych obszarach naszego życia – polecam!) są takie, których psychologia jako dziedzina mająca służyć dobru i rozwojowi człowieka, po prostu się wstydzi (eksperymenty choć medialne nie zostały z sukcesem powtórzone, twórcy przyznali się do „nonszalancji” w wyciąganiu wniosków czy wręcz do oszustw). Tak jest w każdej dziedzinie, nie ma co piętnować psychologii – różne „nowatorskie” leki są po cichu lub po głośnemu wycofywane z aptek, inteligentne pasty do zębów niszczące szkliwo znikają z drogerii, a marketingowe filmy-wydmuszki schodzą milcząco z ekranów. Takie życieJ

Natomiast tematem, który mnie natchnął przy okazji ostatniej „Fajki pokoju” była informacja, że mężczyźni żyją krócej niż kobiety – i to tylko w Polsce średnio aż o 8 lat. No Boże Ty mój – pomyślałam – nie dość, że społecznie i kulturowo mają przekichane, bo ciąży na nich rola społecznych żywicieli, wojowników i chłopaków co nie płaczą, nie dość, że w ostatnich latach my, kobiety dajemy im popalić erą „nowego matriarchatu”, to jeszcze umierają wcześniej? Więc pod wrażeniem dużym poczytałam, porozmawiałam z mądrymi lekarzami i wyszło mi, że krótsze statystycznie życie mężczyzny (w społeczeństwie wysoko rozwiniętym, zawęźmy) spowodowane jest męskim hormonem płciowym, czyli testosteronem. Czyli ten sam testosteron, który czyni mężczyzn predysponowanymi do siły, walki i przewagi fizycznej, jednocześnie jest odpowiedzialny za znaczną słabość męskiej odporności.

A zatem:

  1. Testosteron osłabia męski układ odpornościowy. I my kobiety powinnyśmy się wstydzić gdy kpimy z naszych przeziębionych panów, narzekających na swój stan jakby to była operacja na otwartym sercu. Mężczyźni naprawdę gorzej znoszą nawet drobne choroby, silniej odczuwają podwyższoną temperaturę ciała czy sezonowe infekcje. Także poziom testosteronu sprawia, że mężczyźni są mniej odporni na infekcje, a skuteczność szczepionek przeciw odrze czy WZW jest u nich słabsza niż u kobiet.
  2. Kobiecy estrogen po pierwsze zabezpiecza nas przed chorobami serca – statystycznie kobiety rzadziej doznają zawałów i udarów, przynajmniej do czasu menopauzy. Z utratą estrogenu, statystyki się wyrównują. Poziom estrogenu zdecydowanie wzmacnia układ odpornościowy kobiet, byle przeziębienia nas nie rozkłada. Lecz z kolei silniejszy dzięki estrogenowi układ odpornościowy kobiety jest bardziej podatny na choroby autoimmunologiczne – to kobiety znacznie częściej zapadają na Hashimoto.

Tak podsumowując: dbajmy o siebie. Kobiety o siebie, a mężczyźni o siebie. Ceńmy siebie nawzajem i nie osłabiajmy siebie zbędną (!) rywalizacją i pokazami w stylu „kto skacze wyżej” tak w domu, jak i w pracy. Bo silny mężczyzna – to silna rodzina i silny gatunek ludzki. Obiecuję poszukać, czy estrogen nie predysponuje nas kobiet bardziej do mądrości i łagodności w relacjach z testosteronowymi mężczyznami J

Obejrzyjcie, zapraszam i polecam:

http://www.ipla.tv/Fajka-pokoju-7-01-2017/vod-7382310

Personalny coaching zdrowia w biznesie – narzędzie utrzymania potencjału słabszego cywilizacyjnie człowieka?

Współczesny mieszkaniec USA i Europy jest wyraźnie słabszy fizycznie i psychicznie od poprzednich pokoleń. Wzrasta zapadalność na choroby autoimmunologiczne, coraz bardziej obfite żniwo zbierają choroby cywilizacyjne, jesteśmy bardziej otyli i podatni na depresje, a syndrom wycieńczenia i wypalenia zawodowego powoduje wzrost zwolnień lekarskich tym uzasadnionych. Nawet jeśli bardzo będziemy starali się temu zaprzeczyć, podobne czynniki warunkują tak jakość naszego życia prywatnego, jak i zawodowego – pomimo „wyciskania” z 14-dniowych urlopów maksimum detoksu, przy spożyciu najlepszych technologicznie suplementów czy wyładowywaniu agresji waleniem młotem w opony nowoczesnych siłowni. Dbałość o sensowną świadomość i praktykę higieny fizycznej, emocjonalnej i społecznej człowieka-pracownika powinna skutecznie i sprawnie być zarządzana w obu sferach naszego życia. Ogromną rolę może tu odegrać coaching zdrowia, a w zasadzie personalny coaching zdrowia w biznesie – narzędzie zarządcze służące odnowie potencjału psychofizycznego, wzmacniające świadomość i odpowiedzialność egzystencjalną człowieka oraz wspierające jego komplementarnie pojęte zdrowie. W konsekwencji, narzędzie wprost pomocne w dłuższym i mniej awaryjnym „użytkowaniu” potencjału pracownika i tańszym serwisie pogwarancyjnym J Sektor ten jest niby w firmach gospodarowany, jednak niestety ze zbyt dużym naciskiem na „niby”?

Szybszy postęp i słabszy człowiek?

Siłowni i sklepów z tzw. zdrową żywnością przybywa, w Internecie jest ponad 600 diet, a popularność półpostów warzywnych i głodówek zyskała już miano modnego elementu life style. Rośnie liczba masowych imprez sportowych, a nasz udział w maratonach należy do najbardziej przykładnych w Europie środkowo-wschodniej. Jednocześnie mężczyzna 2010 roku jest cięższy od mężczyzny roku 1960 średnio o 15 kg (kobieta o 12 kg), a otyłość jest już trzecią przyczyną zgonów, po nadciśnieniu i paleniu papierosów. Rośnie statystycznie ilość przedwczesnych zgonów, choć wg badań aż 54% czynników ryzyka przedwczesnych zgonów jest wprost zależna od stylu życia – tylko otyłość skraca je nam średnio o 3 lata, w przypadkach zaawansowanej otyłości o 10 lat.

W latach 60. w USA 50% zawodów wiązało się choć z umiarkowaną aktywnością fizyczną, dziś jest to 20%, statystyka w Europie jest zbliżona. Fotel przy biurku i ten w aucie oraz kanapa w domu niestety nie równoważą naszych aktywności fizycznych.

Obserwuje się rosnącą liczbę schorzeń alergicznych i zaburzeń autoimmunologicznych (kto z nas nie ma wśród bliskich kilku osób zmagających się z Hashimoto?), cukrzyca i insulinooporność stają się niestety popularne niczym trądzik 30 lat temu. Fizycznie ewidentnie jesteśmy słabsi – jako gatunek wysoką cenę płacimy za rosnący postęp cywilizacyjny.

Spadek naszej „jakości fizycznej” wynika także wprost z jakości i ilości pożywienia. Po krótce: mięso, zboża, warzywa i owoce dziś mają ok. 50% składników odżywczych w stosunku do lat 70. Jemy zbyt tłusto, zbyt słodko i zbyt słono, zbyt dużo chemii. W sumie – choć informacji każdego dnia przyswajamy na tony, bo przecież „wiedza to władza” – coraz częściej nawet nie wiemy czego nie wiemy, dowodzi tego moja praktyka i rozmowy w środowisku branżowym.

Jesteśmy także słabsi emocjonalnie. Rośnie liczba schorzeń o podłożu psychosomatycznym, częściej przyjmujemy leki uspokajające, wzrasta częstotliwość i długość terapii leczniczych depresji.

Korzystne zmiany i perspektywy społeczne

Jednocześnie, w ostatnich latach obserwuje się wzrost zainteresowania rzetelną wiedzą prozdrowotną – rosną nasze oczekiwania, a spada częstotliwość omnipotencji i wszechpraktyki made in Dr Google. Widoczna jest potrzeba gruntownej informacji o produktach spożywczych, ewidentnie rośnie nasza świadomość oraz wiedza środowiska medycznego i dziennikarskiego w tym zakresie. Rośnie także nasza ludzka ciekawość jak żyć mądrzej i radośniej, jak pozbyć się uzależnień czy kompulsji, jak od nowa nauczyć się prostego szczęśliwego życia i jak budować dobre relacje – przekłada się to na społeczne zaangażowanie w rozmaite pomocowe warsztaty i spotkania, wolontariat, usługi rozwoju osobistego i rosnącą dobrą modę na prawdziwe a nie celebryckie pasje, na prawdziwych pasjonatów oraz przewodników duchowości.

Człowiek i korporacja – wspólna odpowiedzialność egzystencjalna?

Wiele korporacji podejmuje dziś działania z kategorii „polityka prozdrowotna”. I dobrze! Wśród nich najczęstsze to świadczenia medyczne (zdecydowanie jednak przecież o charakterze „serwisowym” dla człowieka-pracownika, a nie świadomej długofalowej profilaktyki zdrowotnej), cykliczne zabiegi i wydarzenia typu wellness lub okazjonalne imprezy integracyjno-edukacyjne o kojącym nazwą charakterze work-life balance.

Brakuje w naszych firmach działań strategicznych, mających za cel komplementarny rozwój zdrowia pracowników. Brakuje działań programowych, dostosowanych do konkretnych grup zawodowych i predyspozycji osobowych. Brakuje trendsetterów i pasjonatów w tym zakresie, a także brakuje organizacji, które budowałyby swoje USP w ten sposób.

Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem z następujących powodów:

  1. Brak realnej potrzeby wyrażanej przez zainteresowanych (inne priorytety)
  2. Brak dobrych wzorców i ekspertów w środowisku korporacyjnym
  3. Efekt uboczny trochę mylnie rozumianego rozdziału życia zawodowego od prywatnego (skrótowa percepcja „moje zdrowie – moja sprawa”, pracownik jako dysponent swoich zasobów zdrowotnych na rzecz pracodawcy)
  4. Brak specjalistów ds. zdrowia i żywienia ze znajomością specyfiki biznesu oraz umiejętnościami komunikacyjnymi by takie działania skutecznie zaplanować, uargumentować i przeprowadzić (kompetencje i pasja autorki tego tekstu)
  5. Kiełkująca dopiero spod śniegu świadomość na temat osobistej odpowiedzialności egzystencjalnej za szeroko pojęte zdrowie każdego z nas, w tym realna i mierzalna rola wybieranego stylu życia – czyli odżywiania, snu, ruchu, zdrowia emocjonalnego, zdrowia społecznego i duchowego, jak również jakości środowiska zawodowego i wykonywanej pracy.

Wg raportów Buck Consultants[1] rośnie liczba firm wdrażających projekty prozdrowotne – rok 2014 to wzrost o 55% w stosunku do roku 2008, a korporacje je implementujące odnotowują spadek zwolnień lekarskich i tzw. pozornej obecności w pracy. Eksperci HR tych organizacji podkreślają także wzrost ogólnego zadowolenia z życia, spadek napięć i konfliktów w środowisku pracy oraz deklarowaną poprawę stanu zdrowia.

Czas i szanse na zmiany w tym zakresie? Zawsze najlepsze. Zapraszam do dyskusji.

Zapraszam do współpracy:

Marta Pawłowska, MBA.
Coach zdrowia & Life coach (akredytacja Izby Coachingu)
Coach zdrowia rodziny i coach zdrowia w biznesie
Specjalizacja w zmianach stylu życia, zaburzeniach odżywiania i zachowaniach kompulsywnych
Doświadczony ekspert Komunikacji & PR, trener biznesu
Referencje i medialny expert positionning:
Coaching: www.KorzenieSkrzydla.pl
Komunikacja I PR: www.mgnetwork.pl

E-mail: marta@KorzenieSkrzydla.pl
Mobile: +48 609 89 87 74

[1] Raport „Working Well” 2014