Czym jest dla nas jedzenie? Karmimy nim ciało czy zatykamy dusze?

Na proste pytanie „Dlaczego jemy to co jemy?” zwykle odpowiadamy automatycznie „Bo mi smakuje, bo lubię, bo zawsze tak robię”. Nie zastanawiamy się nad naszymi wyborami, nie przyglądamy się im, starając się odżywiać w miarę smacznie i zdrowo.

W rzeczywistości jednak każdy z nas podejmuje dziennie ponad 250 decyzji dotyczących jedzenia. Niemożliwe? A jednak… Czy zjeść na śniadanie bułeczkę czy chleb? Z masłem czy serem? Z pomidorem czy ogórkiem? Dwie czy jedną? Do tego kawa czy herbata? Mleka tyle co zwykle czy więcej? – w ciągu dnia ponad 250 podobnych małych decyzji, z których większość wynika z naszych przyzwyczajeń i przekonań. Warto spróbować jeden dzień towarzyszyć świadomie swoim wyborom jedzeniowym, zadając sobie przy każdym posiłku, przekąsce czy „czymś na ząb” jedno pytanie: „W jakim celu to teraz jem?”. Uważni obserwatorzy zauważą szybko, że odpowiedzi sprawiają im trudność, decyzje jedzeniowe okazują się niejasne, automatyczne i chaotyczne, a wytłumaczenie jedzenia bez odczucia głodu fizycznego wymaga przyznania się do słabości, do łakomstwa czy do szukania w jedzeniu głównie przyjemności, pocieszenia w stresie, sposobu na nudę albo chwilowego zapomnienia o kłopotach.

Dlaczego zatem jemy to co jemy, w takich właśnie ilościach i porach? Czego szukamy w jedzeniu i czy naprawdę jedzeniem karmimy siebie i naszych bliskich, czy też „zapychamy się” tym co nam smakuje by w ten sposób wyciszyć emocje i ukoić smutki? Jak odróżnić głód fizyczny od głodu emocjonalnego, od łakomstwa czy automatycznego jedzenia w towarzystwie czy przed telewizorem? Na wszystkie podobne pytania warto poszukać odpowiedzi, by zobaczyć jaka jest nasza indywidualna relacja do jedzenia i czy przypadkiem jedzenie nie staje się dla nas uzależnieniem, obszarem wstydu i wyrzutów sumienia.

Jak sobie pomóc? Można porozmawiać z przyjacielem, można umówić się na spotkanie ze specjalistą, dołączyć do jednej z grup wsparcia czy wziąć udział w warsztatach coachingowych poświęconych jedzeniu emocjonalnemu oraz ładowi w jedzeniu, przeznaczonych dla osób, które zastanawia lub niepokoi częste „podjadanie” w ciągu dnia, trudna do odparcia chęć na słodycze, napadowe jedzenie w nocy, silny przymus jedzenia w momentach stresu czy też notoryczne myślenie o konieczności kontroli jedzenia.

Przykładem są realizowane w poradni INTEGRA warsztaty „Ja i jedzenie – karmię ciało czy zatykam duszę?”. Ich program pozwala uczestnikom na przyjrzenie się swoim wyborom żywieniowym – jest swoistym lustrem tego co jemy i dlaczego jemy. Analizowane są nasze codzienne nawyki i przekonania, źródła niekorzystnych przyzwyczajeń, powody braku motywacji czy wiary w siebie na drodze do skutecznego odchudzenia czy zmiany nawyków jedzeniowych. Dużo uwagi poświęcane jest potrzebom emocjonalnym, które „zajadamy” słodyczami, kanapkami czy daniami mącznymi. Celem takiego podejścia jest powrót do korzeni naszej relacji z jedzeniem, zrozumienie naszych postaw i wyborów, a następnie ich zmiana na takie, które będą nam lepiej służyć przez całe życie. Gdy w dzieciństwie jesteśmy przyzwyczajeni do bycia nagradzanym słodyczami czy karanym za złe zachowanie brakiem deseru, lub jeśli rodzice uspokajali nasze dziecięce emocje właśnie ulubionymi smakołykami – jest prawdopodobne, że w dorosłym życiu będziemy powielać te schematy i analogicznie szukać ukojenia, nagrody, bezpieczeństwa czy przyjemności właśnie w jedzeniu. A to zaburza nasze odżywianie, wprowadza bałagan i niepokój w jedzeniu, może także prowadzić do nadwagi i otyłości. Obecnie trwa czwarta edycja warsztatów, w styczniu zapraszam na kolejną!

Marketing damskich przyjemności, czyli kobiety, autościemniaczki doskonałe!

Tak, nie wycofam się z tego tytułowego zdania, choćby mnie przypiekali na ruszcie. Bo z nami kobietami to już tak jest, że każda z nas powinna dostać medal za efekty w samookłamywaniu i samousprawiedliwieniu w kwestii jedzenia i łasuchowania. Zawsze sobie powód znajdziemy… Jak nie „te dni”, to bury listopad. Jak nie imieniny koleżanki, to nowa odmiana wafelka w sprzedaży („przecież jeszcze tego nie próbowałam!”). Jak nie planowana wizyta u dentysty czy perspektywa weekendu z przyjazną inaczej teściową, to nieodparty przymus zjedzenia MERCI – bo znajomi przynieśli i „korci”. W kwestii wielu dóbr przyjemnościowych my, kobietki, jesteśmy superkreatywne i jak niepodległości bronimy faktu, że kolejna bransoletka z bałwankiem „jest mi potrzebna” , trzecia szminka o odcieniu „obłędnej maliny” uratuje nam życie, a chowany dla świętego spokoju nie wiedzieć który balsam do ciała o zapachu jogurtu z truskawkami – musi być kupiony, bo na pewno to seria limitowana. Nie śmieję się, bo mam sama podobnie 🙂 I popieram całą sobą nasze prawo do mniej lub bardziej drobnych przyjemności, do dających radość fanaberii i kobiecych zachcianek, które czynią nas jeszcze bardziej kobiecymi i jeszcze bardziej szczęśliwymi! Yes! Yes! Yes! Bez przyjemności i prawa do radości nasze życie staje się więzieniem. Często zauważamy to późno, mając dzieci, dla których się poświęcamy zaniedbując siebie. Kochać innych nie szkodząc sobie i kochać siebie nie szkodząc innym. Proste i dlatego trudne.

Moje cudowne podopieczne zwykle robią listę przyjemności – takich realnych, na różne okazje, na różne dni, maleńkie lub duże. I nie mogą być jedzeniowe! Zwykle mają problem z napisaniem 10. Gdyby to była lista obowiązków, swoich negatywnych cech, swoich problemów – byłoby co najmniej 30 z każdego. Ale przyjemności? Pyskują i negocjują ze mną tych 10! Bo wychodzi na to, że „coś” do kawy jest naszą naczelną, flagową kobiecą przyjemnością. Zawsze pod ręką, cichy i dostępny, prosić nie trzeba. Bierzemy i zjadamy. I żeby było jasne: cieszmy się łakociami, jeśli jemy je sporadycznie i jeśli nie jest to główna nasza przyjemność. Ale niech nam się zapala czerwona lampka, jeśli większość naszego świata przyjemności stanowią rurki z kremem, pączki, wafelki, jeżyki czy żelki (tak, nawet te ze „zdrowym” sokiem i witaminami – ściema nad ściemy 🙂 ).

Więc, gdybym była Prezydentem RP nałożyłabym konstytucyjnie na każdą kobietę w wieku 15 – 95 obowiązek regularnego przygotowywania list niejedzeniowych przyjemności, generowałabym na to środki z budżetu (400 plus :)) i uzależniałabym prawo do głosowania od skutecznego wdrażania tychże przyjemności w codzienne życie. Dla dobra naszego, naszych mężczyzn i naszych rodzin… Aha, naszych zwierzaków też, racja 🙂